sobota, 27 kwietnia 2013

2.



13 lipca 1988 roku około godziny dziesiątej wieczorem w głównej siedzibie W.R.O. pojawił się przez wszystkich wyczekiwany założyciel organizacji Bojta Balogh. Był starszym panem po osiemdziesiątce, który w 1925 roku razem z kilkoma przyjaciółmi utworzył zakon okultystyczny. Siwe włosy zaczęły mu wypadać w wieku sześćdziesięciu lat i już wtedy rozpoczął przygotowania do przejścia w stan spoczynku. Nie było w tym nic dziwnego. Robił się coraz starszy, a zewsząd naskakiwali na niego Egzekutorzy i Rada Trzech. Nigdy im nie ufał, wiedział, że pragną jedynie władzy. Dlatego obmyślił pewien plan, który już niedługo miał zamiar zrealizować...
Gdy zjawił się w głównym budynku stowarzyszenia ubrany w kosztowny garnitur i z wytworną laską w ręku, wśród ludzi znajdujących się wewnątrz, zapanowała cisza.
W pomalowanej na fioletowo-czarno sali zebrań, przy podłużnym stole w zalegającym ciężko półmroku, przy świecach stojących na środku mebla, zebrało się pięciu członków White Rose Occulti. Wszyscy ubrani byli w jedwabne szaty i sięgające ziemi czarne, satynowe peleryny z kapturami narzuconymi na głowę. Nie można było ich zidentyfikować, gdyż ich twarze pozostawały w cieniu.
Założyciel w milczeniu przekroczył próg sali, po czym usiadł na jedynym wolnym krześle u szczytu stołu. Rozparł się wygodnie na siedzeniu i spojrzał na obecnych członków.
- Sprawa jest poważna- od razu przeszedł do sedna, uważnie lustrując sylwetki postaci. Jedna z nich poruszyła się nieznacznie, ale nikt się nie odezwał.
- Nie chcę w zakonie żadnych nieporozumień., jednak zostałem poinformowany, że ktoś z was dopuścił się czynu niewybaczalnego. Ktoś, kto umyślnie zamordował Matyldę Działyńską, hermetyczkę drugiego stopnia i naszą współtowarzyszkę. Czy mógłbym się łaskawie dowiedzieć, kim jest ów frywolny zabójca?
- Oczekujesz niemożliwego- odparła jedna z zakapturzonych postaci, która po zdjęciu tkaniny okazała się kobietą w średnim wieku o płowych włosach i niebieskich oczach.- Zwołujesz nagle zebranie i chcesz uzyskać informacje, których nawet nie zdążyliśmy potwierdzić? Przecież my nawet nie wiemy, skąd pochodzi ta pogłoska!
- Gdybym nie wiedział, skąd pochodzi, nie fatygowałbym się tutaj aż z Afryki. Pomyśl, Sauda, jakie miałbym wtedy podstawy?- przerwał jej Bojta. Oparł dotąd trzymaną laskę o krawędź stołu i wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielkie zdjęcie.
- To policyjne zdjęcie ofiary, którą znaleziono 8 lipca. Spójrzcie na jej udo- dodał, pokazując świstek członkom. Wszyscy pochylili się w stronę fotografii. Po chwili wśród obecnych zapanowało poruszenie. Nikt nie potrafił pojąć, jak zwłoki członka zakonu znalazły się w rękach policji.
- Nie dość, że ktoś z was z zimną krwią zamordował naszą siostrę wbrew mojej woli, to jeszcze sprawa objęła służby świeckie- tu zrobił pauzę. Na sali ponownie zapanowało pełnie napięcia milczenie. Bojta mimowolnie westchnął i schował zdjęcie z powrotem.
- Jestem już zmęczony. Nie mam siły prowadzić dochodzenia, więc dobrze by było, gdyby winny przyznał się do popełnienia tego haniebnego czynu- dodał, spoglądając na pozostałych. Ktoś odchrząknął, ale nikt nie zabrał głosu. Bojta jeszcze raz zlustrował zebranych, po czym podniósł się i przemówił:
- Jeśli zatem nie ma wśród was winnego, jestem zmuszony przeprowadzić wewnętrzne śledztwo. Saudo, proszę, poinformuj wszystkich Egzekutorów o zaistniałej sytuacji. Niech będą czujni. Wśród nas jest zdrajca, którego trzeba wyeliminować.
Po tych słowach zabrał swoją laskę i opuścił salę. Chwilę później również zebrani podnieśli się z siedzeń, zgasili świece i rozeszli się w pośpiechu.

***

W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, kiedy zmierzałem do wyjścia z budynku. Jak teraz z tego wszystkiego wybrnąć? Ukryć to czy przyznać się, a może wtedy kara będzie łagodniejsza? Jak ciało znalazła policja? I najważniejsze: skąd Bojta się o tym dowiedział? Ktoś musiał ich widzieć, ale kto?
Rozgorączkowany po niemiłej przemowie Balogha, pchnąłem ciężkie, hebanowe drzwi i wyszedłem w ciemną noc. Niebo spowite było czarnymi chmurami, z których zaczął padać rzęsisty deszcz. Już po raz dziesiąty tego dnia zakląłem w duchu. To nie mogło dziać się naprawdę. Najpierw ten nieszczęsny list, a teraz jeszcze wizyta Bojty... Westchnąwszy, zarzuciłem kaptur na głowę i zbiegłem po kamiennych schodach ku ścieżce prowadzącej przez las do jedynej asfaltowej drogi, która przebiegała w promieniu 5 kilometrów. Kiedy znalazłem się już w obszarze lasu odgradzającego siedzibę od ulicy, usłyszałem za sobą plusk wody wywołany czyimiś krokami. Zatrzymałem się i powoli odwróciłem w stronę szpiega. Odetchnąłem z ulgą. To nie był nikt z Rady.
- Grita, co ty tutaj robisz?- zapytałem na widok szczupłej postaci w przemoczonych ubraniach. Dziewczyna podeszła do mnie i niespokojnie odgarnęła jasne, teraz mokre od deszczu włosy. Wyglądała jak półtorej nieszczęścia, ale i tak nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej dziecinna naiwność i wygląd dojrzałej kobiety tworzyły mieszankę, której trudno się było oprzeć. Zauroczyła mnie już od naszego pierwszego spotkania, kiedy jeszcze w ogóle nie wiedziała o istnieniu White Rose Occulti. Muszę przyznać, że poniekąd to ja ją wciągnąłem w tą chorą grę okultystyczną i to ja jestem obarczony za to odpowiedzialnością. Dlatego nie mogłem jej teraz zostawić. Byłem jej jedyną rodziną i tylko człowiek bez serca mógłby porzucić taką dziewczynę w potrzebie.
Z palącym poczuciem żalu w sercu podszedłem do niej i chwyciłem za dłoń.
- Jesteś głupia, skoro tu przyszłaś- odrzekłem, po czym mocno wpiłem się w jej rozchylone usta. Oddała pocałunek z równą zachłannością. Trwało to chwilę, zanim odsunęliśmy się od siebie i podążyliśmy dalej leśną ścieżką trzymając się za ręce.
- Słyszałam, że przyjechał założyciel- rzekła Grita podczas marszu wśród sączących się z nieba kropel deszczu. Spojrzałem na nią niepewnie kątem oka, bojąc się, że w każdej chwili może odkryć, czego dotyczyło dzisiejsze spotkanie. Zastanawiałem się przez chwilę, jak ubrać w piękne słowa to, co się jeszcze przed paroma minutami wydarzyło. W końcu zdecydowałem, że będę ciągnąć tą nieuczciwą grę jak najdłużej się tylko da, by oszczędzić jej nieprzyjemnych informacji.
- Tak, przyleciał prosto z Afryki- odpowiedziałem wolno, usilnie myśląc nad treścią dalszej wypowiedzi. - Był niezadowolony sytuacją, jaka tam panuje. Jak zapewne wiesz, w Afryce znajduje się dwóch Egzekutorów, a członków jest zbyt mało, żeby utworzyć jakiekolwiek sensowne grupy. Dlatego Bojta myśli o wycofaniu się z tamtego rejonu- dodałem dumny z tego, że udało mi się na poczekaniu wymyślić tak sensowną historyjkę. Grita w milczeniu analizowała moje słowa, a ja przyglądałem się jej ze zmarszczonym czołem. Miałem tylko nadzieję, że połknie tą na wpół zmyśloną bajeczkę. No co? Sprawy organizacyjne Afryki naprawdę nie miały się za dobrze.
Do końca ścieżki nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Dopiero przy drodze pożegnaliśmy się i każde udało się w swoją stronę.